Zosia, ostatnia łódzka czarownica
Łódź, rok 1652. Młoda kobieta już po raz drugi staje przed sądem. Powód? Czary. Niestety nie słyszy wyroku, bo umiera podczas tortur, które maja doprowadzić do wyznania, że jest wiedźmą.
Łódź, rok 2024. Zespół aktorów, dźwiękowców i techników pod skrzydłami pracowników Muzeum Tradycji Niepodległościowych tworzy niezwykłe słuchowisko o Zosi Straszybot nazwanej ostatnią łódzką czarownicą.
O tym, że ta historia naprawdę się wydarzyła, wiemy dzięki odnalezionemu w łódzkich księgach miejskich protokołowi przebiegu badań sądowych niejakiej Zofii Straszybot, pióra pisarza przysięgłego Sebastyjana Komosińskiego.
Zosia była mieszczką łódzką, mieszkała z matką i bratem z zawodu kuśnierzem. W domu często dochodziło do kłótni i któregoś dnia jej brat wykrzyczał publicznie, że

„obydwie kobiety są niegodne
i trzeba je spalić na proch”.
I to właśnie te słowa stały się podstawą do pierwszego procesu. Tym razem jednak Zosia została uniewinniona. Niestety mieszkańcy Łodzi – małej wówczas i niezwykle zabobonnej – nie zapomnieli. Szczególnie jeden, któremu młoda kobieta (już wtedy zamężna) nigdy nie chciała pomóc, gdy ten kompletnie pijany nie raz przewracał się obok jej domu. I tak zaczęły się kolejne plotki, szepty i pomówienia. Woda na młyn dla miejskich władz, które postanowiły po raz kolejny postawić Zofię przed sądem.
Jak się jednak okazało w XVII-wiecznej Łodzi, włodarze nie byli przygotowani na taki proces, więc rajcowie musieli udać się po pomoc do większego miasta, czyli… Rzgowa, by stamtąd sprowadzić urzędników, którymi byli Bartosz Warka i Jan Prukaza. Musiano również poszukać wprawnego w torturach kata.
Proces kobiety
Jak wynika z relacji Komosińskiego – opierał się głównie na zeznaniach świadków, którzy relacjonowali dziwne zachowania oskarżonej, która rzekomo niosąc do domu wodę, wylewała ją na ziemi i „od płotu wspak chodziła”. Wczesną wiosną łapała ponoć żaby, przypiekała je i zawieszała nad bydłem, by czarownice mleka krowom „nie odjęły”.
Zofia była torturowana, jednak nie powiedziała nic. Nie wytrzymała kolejnego uderzenia. Zmarła.
Oczywiście zaraz po jej śmierci po mieście zaczęły krążyć plotki, że wiedźma śmiała się okrutnie podczas przesłuchania i obrzucała kata i urzędników wyzwiskami. I że, gdy wyzionęła ducha, od jej ciała odstąpił czarny pies…
Pochowano ją na obrzeżach miasta i lata jeszcze straszono dzieci historyjkami, że po okolicy wciąż tuła się duch czarownicy.
…
Magdalena Wiercioch
Dalszy ciąg artykułu znajdziecie Państwo w lutowym wydaniu magazynu TALENTS.